W piatek pozbieralismy sie po poludniu jak Daniel sie w koncu wydostal z pracy i ruszylismy w droge na polnoc od Brisbane w okolice Bundaberg.
Tym razem zachowlismy sie skandalicznie i zamiast pod namiot - pojechalismy do hotelu!!
Ale glownym powodem bylo to ze czas nas w piatek scigal bo droga to minimum 4 godziny jazdy non stop ( a my chcielismy stop na kawe jeszcze) i ustalona godzina pierwszej weekendowej atrakcji czyli szukania zolwi morskich na plazy. A tam musielismy byc przed 19. Wiec na kokoszenie sie na polu namiotowym by nam nie zostalo czasu a spotkanie z zlowikami bylo przewidziane od 19 do 2 rano zaleznie od widzimisie zlowi.
Do hotelu dojechalismy o 18.15 - zlapalismy klucz w recepcji - sprawdzilismy gdzie i co i pojechalismy do osrodka zolwikowego Mon Repos.
A tam juz czekala wieeelka kolejka az sie otworza drzwi i zostaniemy przydzieleni do grup, ktore potem chodza po plazy i szukaja zolwi.
Na szczescie o grupach decydowaly numery rezerwacji internetowych a nie kolejka bo bysmy byli gdzies na koncu.
Kazdy prawowity grupowicz dostal naklejke z zolwikiem i numerem grupy - my bylismy juz w drugiej wiec super.
W tym czasie straznicy lesni (a wlasciwie zolwikowi) chodzili po plazy i sprawdzali czy gdzies cos sie dzieje - czy widac pierwsze male zlowiki w miejscach gdzie sa jaja albo czy nie ma duzego zolwia ktory by jeszcze chcial jaja skladac.
Mielismy troche czasu zeby poogladac wystawe i poczytac o zolwiach. I poogladac film w amfiteatrze. My poza krotka historia miejsca nie zobaczylismy nic bo od razu nas zabrano na plaze!
Po minach reszty ludzi z dalszych grup to bylo jak wygranie w totka :-)
Na plazy bylo kompletnie ciemno i mielismy zakaz uzywania latarek. Wiec szlismy pol kilometra w ciemnosci oswietlani tylko gwiazdami i ksiezycem. Okazalo sie ze nam sie trafilo miejsce z malymi wykluwajacymi sie zolwikami. Czesc grupy zostala na plazy a druga czasc weszla na maly piaszczysty klif gdzie byly zlowiki. Niestety na tym etapie nie mozna bylo robic zdjec.
My bylismy na klifie i to zaraz przy gniezdzie zolwikow wiec widzielismy kazdego ktory wychodzil!
Straznik swiecil latarka z dolu klifu zeby przyciagnac zolwiki do swiatla. Male zolwie sa bardzo czule na swiatlo i wystarczy odrobina poblasku z miejscowosci obok zeby je przyciagnac nie tam gdzie trzeba czyli w glab ladu zamiast do wody.
Nam sie nawet udalo "pomoc" zawracac zolwiki jak nie szly w dobrym kierunku i moglismy je zlapac w reke i polozyc na skraju klifu zeby sobie pelzly w strone latarki i wody.
Jak juz sie zlowki sturlaly/zjechaly po piasku na dol to zostaly zlapane w mala zagrodke i czekaly az ludzi sie im dobrze poprzygladaja.
A nawet 4 z nich poszly sobie na wycieczke w rekach straznikow i kazdy mial okazje je podotykac.
Tutaj juz z latarkami wlaczonymi bo bylo wiadomo gdzie sa zlowie i ze nie pojda w zla strone.
Jak juz kazdy sie napatrzyl i nadotykal to znow zgasilismy latarki ( i niestety to byl tez koniec zdjec na plazy)
Straznik podzielil znow grupe na dwa i utworzylismy pas startowy dla zolwikow do wody :-) Kilka osob stalo jeden za drugim z latarkami na srodku "pasa" i swiecilo a zlowiki szly do swiatla. Jak juz wszystkie przeszly za latarke to sie ja wylaczalo i tak szly od jednej do drugiej. Az doszly do wody gdzie w wodzie stal strasznik z latarka i patrzyl czy wszystkie ida jak trzeba. Ludzie po bokach czasem korygowali zolwiki jak szly za bardzo w bok od swiatla zeby nie skrecily znow do ladu.
I tak sobie nasze zlowki dotarly do oceanu :-)
Pewnie sie zastanawiacie tak jak my czemu ich po prostu nie przesniesc do wody zamiast sie meczyc z latarkami skoro i tak juz byly w zagrodzie.
Okazalo sie ze zolwie musza przejsc przez plaze bo wtedy wgrywa im sie do glowy polozenie pola magnetycznego i gwiazd i potem beda widzialy gdzie maja wrocic do domu. Inaczej beda bezdomne i zgubione. A wroca w te okolice dopiero za jakies 15 lat! Teraz sobie podryfuja w oceanie az do Ameryki Poludniowej.
A te plamki w lewej czesci to gwiazdy na Mlecznej Drodze :-)
Potem wrocilismy do glownego osrodka i mielismy jeszcze duzo czasu na porzadne czytanie informacji.
To makieta doroslej samicy w prawdziwym rozmiarze. Takie wielkie zolwice waza kilkaset kilo.
Maly zolwi szkielet.
A tak wygladaja male zlowiki ktore sie uwalniaja z gniazda i wygrzebuja z piachu.
A tak wyglada ta plaza w ciagu dnia - bo oczywisie pojechalismy tam nastepniego dnia jeszcze - nikt by sie nie domyslil ze tysiace zolwi sie tutaj wykluwa przez pol roku! (w dzien mozna normalnie wejsc na plaze)
A to klif na ktorym pewnie jest jeszcze pelno zolwikowych gniazd
A to puste gniazdo po zlowkiach - taka niepozorna jamka w pasku - zolwiki potem spelzaja po piachu na plaze.
Do hotelu wrocilismy w koncu kolo 11 - calkiem niezle bo moglismy sie wyspac na atrakcje kolejnego dnia jeszcze.
A na ogladanie zolwikow wybralismy sie teraz bo sezon trwa od lisopada do konca marca wiec niewiele czasu zostalo. Od listopada do stycznia samice skladaja jaja (zdarza sie ze i teraz jeszcze to robia) a potem male zolwiki sie pojawiala miedzy styczniem a koncem marca.
I cieszymy sie ze nie bylo juz miejsc na sobote tak jak chcielismy bo w sobote wieczorem bylo zimno, wialo i padalo. A my mieslismy super pogode!
1 komentarz:
Dodam jeszcze do poprzedniego komentarza ten sklepik wyglada calkiem ciekawie,Mysle ze I zolwiki tez sie Wam udaly. Ciekawa jestem ile jajek sklada jena pani zolwiowa, Ta na makiecie pewnie duzo !!,Pozdrawiam H
Prześlij komentarz