poniedziałek, 28 lutego 2011

Spacery niedzielne

Wiem, moja ukochana Zona sie zdziwi, a niektore osoby moze i dostana zawalu - ale ja tez czasami cos pisze na tym blogu:-)
Ale nie bede pisal jak czesto.

Dzisiaj obudzilismy sie, patrzymy za okno i prawie zakrzyknalem "Slonce!". Bo bylo jakos tak dziwnie - odzwyczailem sie od czegos takiego zoltego i swiecacego u gory.

Wiec postanowilismy ze zjemy szybko sniadanie i ruszymy gdzies w teren.Kiedy skonczylismy jesc sniadanie niebo bylo juz pokryte chmurami. Ale co nam to, przejmowac sie takimi drobiazgami. I tak pojdziemy na spacer. Przez Kingston do Bushy Park. W koncu nikt nie moze nam zarzucic braku entuzjazmu, tym bardziej ze zrobilo sie u nas juz zauwazalnie wiosennie. I bylo tylko troche szaro. I tylko troche wialo. I wystarczyl tylko jeden cienki polar pod kurtka. Ale mimo wszystko wiosennie.

Wiec ruszylismy dalej pelni entuzjazmu, ktorego wystarczylo nam na okolo pol minuty, bo po takim czasie zaczal padac deszcz. Z poczatku lekko, pozniej mocniej i jeszcze mocniej. I tak mu zostalo. I w ten sposob nasze plany ze spaceru do Bushy Park ewoluowaly do spaceru do francuskiej (a tak naprawde belgijskiej) ciastkarni, ktora juz kilka razy chcielismy odwiedzic, ale brakowalo nam odpowiedniego pretekstu.
Ciastkarnia okazala sie zdecydowanie warta odwiedzenia...

No wiec zdecydowalismy sie wrocic prosto do domu. Przynajmniej mielismy ze soba parasole. Parasole sa fajne. Mozna sie zaslonic od deszczu. Od wiatru. Od innych parasoli. I udawac ze nie widzi sie labedzi ktora napraszaja sie o jedzenie zaraz przy brzegu,

Wiec byla szansa zatrzymac sie i zapolowac fotograficznie na perkozy ktore ostatnio pojawily sie w okolicy. W koncu sie udalo. Z naszych obserwacji zycie perkozow wyglada tak: plyn sobie po wodzie, poczekaj az czlowiek wyciagnie aparat, zanurkuj, wynurz sie w losowym miejscu. Kiedy zauwazysz ze czlowiek znowu podnosi do gory aparat, zanurkuj znowu. Powtarzaj az czlowiek sie znudzi.
Ale w koncu nam sie udalo;-)

Nastepna szansa na slonce - za tydzien. Jak tu nie kochac Anglii...



czwartek, 24 lutego 2011

skad sie biora zombie?

Z niskiego cisnienia i deszczu.
Rano podniesienie powieki to niesamowity wyczyn a jak sie doda druga powieke do tego to prawie niewykonalne. Potem jakos juz leci o ile wlewam w siebie hektolitry mocnej herbaty.
Byle do wiosny...
ziew...

niedziela, 6 lutego 2011

Pierwszy lutowy weekend

krokusy nam wysypalo pod oknem prawie:


Ale poszlismy leczyc depresje najwiekszym hamburgerem jakiego widzialam - nazywa sie kiwiburger :-)


prawie pomoglo wiec doleczylismy szarlotka i kawa w parku (i to ledwo juz przezylam)

za kare obeszlismy caly Bushy Park gdzie niektorzy mieli bliskie spotkania z natura :-)

A potem wroclismy pociagiem do domu bo juz sie ciemno robilo i zobaczylismy sobie pierwsza czesc Wladcy Pierscieni :-) I jakims dziwnym trafem sobota sie skonczyla.

piątek, 4 lutego 2011

garnitur

po tygodniu szukania w koncu udalo sie nam kupic nowy garnitur :-) tzn. Daniel spedzil caly tydzien na odwiedzaniu wszelakich sklepow i szukaniu a dzis z pomoca polowy sklepu szary garnitur zostal zakupiony ;)

Tym razem podeszlismy do tematu rozsadnie dla odmiany czyli zaczelismy szukanie dwa tygodnie przed rozmowa Daniela.
mam nadzieje ze nowa praca mu wynagrodzi ta pustke w portfelu :-)