czwartek, 11 grudnia 2008

Spacerek do Greenwich

W ostatnia niedziele wybralismy sie nareszcie do parku w Greenwich. Chcielismy sie tam wybrac juz od miesiaca, ale caly czas jedno z nas bylo chore (w 90% ja, tzn. Daniel). W koncu poczulismy sie przez chwile wystarczajaco dobrze... I bylo milo.

Trafil sie nam rzadki tutaj ladny, sloneczny dzien, nawet jesli dosyc zimny. Prosze sie nie dac zmylic sporadycznym kwitnacym drzewom, bylo zimno jak... w Anglii. A moze i troche bardziej, bo w zacienionych miejscach byl szron, co tez Ela nie wahajac sie uwiecznila:-)

A poza tym krwiozercze, futerkowe bestie dopisali i prawie nam wyrywaly orzechy z rak;-)




Dojazdy do pracy z nowego mieszkania

Nowe mieszkanie, nowy kod pocztowy, nowe ciekawe rzeczy ktorych mozna sie dowiedziec o komunikacji w Londynie...

Niektore rzeczy wiedzialem od razu - ze na pewno bede nie znosil dojazdow do nowej pracy w centrum Londynu (na rogu Oxford Street i Hyde Parku). Nie pomylilem sie, jak zwykle;-)

Jest kilka rzeczy, w ktorych Anglicy zawsze przodowali: wynalazki, podroze morskie, beznadziejnosc kuchni i proby nieustannego skomplikowania komunikacji gdzie to tylko mozliwe.

W ogole kazdy kto mial nieszczescie ze mna rozmawiac na ten temat;-) wiec jak nie znosze angielskiego podejscia do ruchu drogowego: znaczkow, szlaczkow, znikajacych pasow drogowych, mikroskopijnych znakow, samochodow zastawiajacych pasy ruchu i chaotycznego zachowania kierowcow. Tak wiec ten temat sobie niniejszym daruje na razie;-) i pokaze tylko co ciekawsze rzeczy ktore ostatnio zaobserwowalem.

Angielska obsesja na punkcie "zdrowia i bezpieczenstwa" (health & safety) - wystarczy zeby sie uruchomil jeden czujnik przeciwpozarowy, nawet jesli wszyscy widza ze nie ma nigdzie ognia, a stacja od razu jest zamykana. Ostatnim razem akurat siedzialem w pociagu i dowiedzialem sie ze w Canary Wharf jest alarm przeciwpozarowy. Motorniczy sam nie wiedzial czy w koncu sie tam bedzie zatrzymywac czy nie, co nikogo nie cieszylo - objazd dookola zeby sie tam dostac kazdemu dodalby okolo godziny drogi do domu) ale w koncu, po tym jak sie zatrzymywal i konsultowal z centrala przez pol godziny, zdecydowal sie zatrzymac i otworzyc drzwi wagonow. Wychodzac zobaczylem tlum ludzi ktorzy utkneli w pol drogi - zdazyli juz wejsc do stacji, ale nie puszczono ich przez bramki. Wygladali jak stado koni wyscigowych czekajacych na koniec alarmu...


Z uporem graniczacym z obsesja Oxford Street jest otwarte dla ruchu autobusowego, chociaz zwykle konczy sie to tylko poteznym korkiem, gdzie piesi poruszaja sie szybciej niz autobusy. W normalnym kraju 100 lat wczesniej zrobiono by osobne ulice dla handlu, a osobne kilkupasmowe dla komunikacji, ale mowimy tu o normalnym kraju, a nie Anglii...
Dla milosnikow korkow autobusowych - zdjecie wieczorne. Kilkaset metrow autobusow stojacych jeden za drugim, ruszajacych kilka metrow i znow stajacych.


Oczywiscie Anglicy zawsze beda sie starali zorganizowac. Organizacje nalezy rozpoczac od najstarszej i najbardziej podstawowej jednostki spoleczenstwa. Wbrew temu co niektorzy probuja uparcie twierdzic nie jest to rodzina, lecz Kolejka Obywatelska... do autobusu i do metra


Ale przynajmniej od niedawna wiadomo kto odpowiada za caly ten chaos komunikacyjny. Nie imigranci, nie Marsjanie, nawet nie Red Ken Livingstone (byly burmistrz Londynu, ktorego jak wiele innych osob serdecznie nie znosze), ale...
Odpowiada za to stary, gruby, oblesny i od dawna nieogolony facet w czerwonym kozuszku, ktory tarasuje swoim brzuchem przejscia w metrze i pije na umor (widac po czerwonym nosie). W Selfridges nawet umieszczono go za szyba zeby odstraszac potencjalnych klientow ;-)


No to nadrabiamy zaleglosci: mieszkanie

Ha...

No to:
1. mamy mieszkanie
2. mamy internet
3. mamy chwile wolnego czasu (ha ha ha)
wiec bierzemy sie za przynajmniej czesciowe uzupelnienie zaleglosci na naszym blogu.

Mieszkanie z poczatku zrobilo na nas wrazenie srednie...




.. dopoki nie zobaczylismy widoku z balkonu i wtedy bylo juz nieco lepiej...


... a w nocy to w ogole ladnie wyglada...


Mile jest to ze jest tu o dziwo dosyc cicho. Nie ma jak poprzednio grupek "kwiatu angielskiej mlodziezy" czekajacych na autobus lub pociag i w miedzyczasie ryczacych do siebie jak idioci z odleglosci kilkunastu centymetrow (w ogole specyfika Anglikow wydaje sie byc to ze nie potrafia cicho mowic - prawie zawsze krzycza do siebie nawet kiedy stoja w cichym miejscu) . Samoloty przelatuja nad nami czasami, ale ich nie slychac (a na pewno nie tak jak w Putney gdzie nie slyszelismy sie nawzajem kiedy przelatywaly ponad nami). Czasami da sie uslyszec jakis statek plynacy rzeka, ale z rzadka i tylko z salonu.

Poza tym czasami przelatuja jakies ptaki, po rzece plywaja statki wycieczkowe, barki i kajakarze. Taki Londyn na upartego da sie wytrzymac...

I tylko niesmiertelni smieciarze budza nas 2 razy w tygodniu, kiedy o 6 rano przez 5 minut halasuja pojemnikami na smieci, a potem znikaja rownie tajemniczo jak sie pojawili pohalasowac gdzies indziej.

Czyli ogolnie rzecz biorac, da sie wytrzymac. Mieszkanie jest nieco podniszczone, lazienke bym najchetniej wyremontowal gdyby to bylo nasze mieszkanie, ale jest cicho, spokojnie i przede wszystkim jade do pracy o polowe krocej niz poprzednio - ponownie ledwie godzine, a czasami nawet tylko 50 minut. A to przeciez az 14 kilometrow... tyle co z Katowic do Rudy Slaskiej...