Przez pierwsza minute zmuszalismy sie do jazdy.
Kolejne piec minut nie musielismy sie juz az tak bardzo zmuszac.
A potem dojechalismy do sciezek nad rzeka i w parku gdzie nie musielismy jechac przy samochodach i wtedy juz zrobilo sie bardzo przyjemnie - az do dietetycznej kawy z dietetycznym ciasteczkiem w parku.
I widzielismy jelenie.
I dzieciola.
I dzikich Anglikow.
A potem pogoda zrobila sie jeszcze bardziej niepokojaca i zaczelo padac :-) Posiedzielismy sobie pod drzewem przez 15 minut i bylo fajnie, ale jakos nijak nie chcialo przestac padac, wiec w koncu wrocilismy 20 minut w pelnym deszczu.
A poniewaz nie wzielismy ze soba po raz pierwszy od wiekow aparatu fotograficznego to zamiast zdjec - kotek ;-)))
2 komentarze:
Ja pierwszy raz wsiadłam na rower od roku i zrobiliśmy w Niedzielę prawie 50km. Przez pierwsze 3km chciałam zawrócić, przez następne 5km żałowałam, że w ogóle umiem jeździć na rowerze a potem to już jakoś poszło. Podczas całej eskapady tylko jakieś 7 razy pchałam rower bo już nie mogłam ale do domu wróciliśmy :) To się nazywa desperacja z braku auta :D
A mój kot tak ostatnio robi rano. I nie mam kiedy jeździć i jak.
Izja
Prześlij komentarz